Translate

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Nieco przerwy było...
Ale powracamy. 

W boże Ciało postanowiliśmy popłynąć Krutynią

Wystartowaliśmy z Sorkwit w Czwartek rano. Miało być szybciutko, ładujemy się do kajaka i hajda na Lampackie. Jak zwykle nie nic z tego nie wyszło. Zamówiliśmy w stanicy śniadanko, Gosia naleśnika, a ja jajeczniczkę na boczku i okazało się wtedy, że trafiliśmy w miejsce, gdzie pojęcie szybko jest nieznane. Szczęśliwi ludzie, powolutku, przygotowali nam świetne żarełko, w międzyczasie zaprzyjaźniliśmy się z gospodarzami stanicy. Ja z gazdą poszedłem przymierzać bataykowy żagielek do miejscowych kajaków. Okazało się że do gannetów pasuje jak ulał. Na Lettmana summerwinda też da się go założyć bezproblemowo. Priona Cruisera też można choć z braku steru nie miało by to większego sensu.
Po śniadanku i pogaduszkach nareszcie (bladym świtem koło 11, a wyjechaliśmy z wawy przed piątą, żeby wcześnie ruszyć ) wyszliśmy na Lampackie i dobrym baksztagiem popłynęliśmy w kierunku mniejszego jeziorka Lampasz. 



Tam ochłonęliśmy z pierwszego kontaktu z wodą i Gosia złapała za aparat 
(niestety kamerkę załatwił upadek z 1 m na trawę, więc zostaliśmy z pustym maszcikiem na rufie ).




Zaraz za jeziorem Sobiepanka zaskoczyła nas płytką wodą i kamienistym dnem, trzeba było ewakuować się z kajaka i brodzić w kryształowo czystej, choć dość zimnej wodzie. 



Z Sobiepanki wyszliśmy na jeź. Dłużec, małe ciche i piękne



a potem było Białe gdzie spotkaliśmy pierwsze tego dnia kajaki



I babięcka Struga z małym drewnianym Elfem im. Haliny Frąckowiak

Na Zyzdroju dostaliśmy solidny dmuch i przelecieliśmy całe jezioro jednym halsem w baksztagu. Było na tyle mocno że Gosia nie robiła zdjęć tylko balastowała i walczyła z szotami foka.
Wieczorem dopłynęliśmy do Spychowa. Tu okazało się że pogoda wystraszyła turystów i trafił się nam wolny domek. Co za ulga, nie trzeba rozkładać namiotu 
Następnego dnia było mokro i brzydko.



Dopiero na Mokrym zrobiło się pięknie, ale i mokro nomen omen. Tak na prawdę to z początku było groźnawo, ale zrezygnowałem z żagla i poszliśmy na wiosełkach pod wiatr i coraz większą falę.


Na przenosce za Mokrym, przy pięknej drewnianej ścieżce do przeciągania kajaków, miły pan który wylądował chwilę przed nami, z uprzejmości złapał za dziób naszego szklaczka i z rozmachem wciągnął nas na kamienie przy brzegu, żeby nam łatwiej wysiąść było.  
Nie zdążyłem zaprotestować, nieco zaskoczony takim podejściem do sprzętu .


Potem zrobiło się na tyle zimno że Gosia zaczęła wiosłować dla rozgrzewki


Jak tylko wyszło słoneczko, wszystko wróciło do normy



Pojawiły się pierwsze pychówki



I dopłynęliśmy do stanicy w Krutyni.
Krutyń minęliśmy czepmrędzej (za duży tam był dla nas tłok) i popłynęliśmy dalej.



Na rzece znowu zrobiło się cicho i pięknie


Na Przenosce w Krutyńskim Piecku. Młody człowiek też chciał wykonać zamach na integralność kadłuba naszego szklaczka.
Nie mógł sobie wyobrazić, że można kajak załadować na wózek, bez wyciągania go na brzeg (po kamyczkach oczywiście).
Zrezygnowałem wobec tego z usługi miejscowego przewoźnika i załadowawszy kajach na własny wózeczek (w wodzie a jakże) przeciągnąłem go na drugą stronę młyna.



Tam zabrałem się za zabezpieczenie naruszonego przy Mokrym dna.



Jadąc dalej z prądem minęliśmy Rosochę.


Krutynia jest cała zarośnięta na tym odcinku, wiosło co chwila łapało wodorosty.


Koło Wojnowa kupiliśmy od miłej Pani domowe bułeczki z twarożkiem, pyszne.



A później była chwila zastanowienia przy przepływaniu pod mostem Zawali się czy nie



Niebo cały czas straszyło deszczem.


W Ukcie zrobiliśmy krótki postój połączony z poszukiwaniami bankomatu i sklepu z piwem.
Piwo znaleźliśmy



Po wypłynięciu z Ukty znaleźliśmy się na tzw. Małej Amazonce

Na noc stanęliśmy w Stanicy w Nowym Moście. Było głośno i bardzo miejsko. Spotkaliśmy tam wspaniałą ekipę ze Śląska, Agnieszkę i Tomka, przy wieczornych pogaduchach, zakrapianych domowymi produktami okazało się że Tomek (ślązak rodem z Brwinowa) za młodu pływał w Harcerskiej drużynie wodniackiej razem z moim ciotecznym bratem



Rano szybko wyskoczyliśmy na Bełdan, gdzie z początku leniwe żeglowanie...
Szybko przerodziło się w walkę o życie.



Udało nam się na szczęście schować w trzcinach, gdzie pod plandeką przesiedzieliśmy niezłą ulewę


Po uspokojeniu się aury, dopłynęliśmy do śluzy na Guziance, 
gdzie ze względu na duży ruch statków pasażerskich (mają pierwszeństwo w śluzowaniu) odczekaliśmy jakieś 2 godziny i 3 niezłe ulewy na swoją kolej.

Po przejściu śluzy było tak późno i byliśmy na tyle zmarznięci że popłynęliśmy do bazy PTTK 
w Nidzie, gdzie na szczęście znalazł się wolny domek. Rano w niedzielę pojechałem pojechałem autobusem (9.04 pośpieszny PKS z Łomży do Gdańska, na razie chodzi codziennie) do Sorkwit, gdzie zostawiliśmy samochód i wieczorem byliśmy w domu.



poniedziałek, 23 czerwca 2014


To czego było mało, to ilości dni spływu, pozostałych elementów było wiele.

Nasz kajak, w wersji standard, czyli bez żagla pokonał na Drzewiczce dużą liczbę zwalonych drzew.
Batyak w wersji standard.




Przepłynął pod ciekawymi mostami.











W towarzystwie dużej i różnorodnej grupy pływadeł udowodnił swą odwagę i męstwo.






Pilica dała mu szansę stawiania masztu i rozpięcia żagli. Odetchnął pełną piersią z dumy i bez uprzedzenia. To jest to, co BATYAK lubi najbardziej.