Ale powracamy.
W boże Ciało postanowiliśmy popłynąć Krutynią
Po śniadanku i pogaduszkach nareszcie (bladym świtem koło 11, a wyjechaliśmy z wawy przed piątą, żeby wcześnie ruszyć ) wyszliśmy na Lampackie i dobrym baksztagiem popłynęliśmy w kierunku mniejszego jeziorka Lampasz.
Tam ochłonęliśmy z pierwszego kontaktu z wodą i Gosia złapała za aparat
(niestety kamerkę załatwił upadek z 1 m na trawę, więc zostaliśmy z pustym maszcikiem na rufie ).
Zaraz za jeziorem Sobiepanka zaskoczyła nas płytką wodą i kamienistym dnem, trzeba było ewakuować się z kajaka i brodzić w kryształowo czystej, choć dość zimnej wodzie.
Z Sobiepanki wyszliśmy na jeź. Dłużec, małe ciche i piękne
a potem było Białe gdzie spotkaliśmy pierwsze tego dnia kajaki
I babięcka Struga z małym drewnianym Elfem im. Haliny Frąckowiak
Na Zyzdroju dostaliśmy solidny dmuch i przelecieliśmy całe jezioro jednym halsem w baksztagu. Było na tyle mocno że Gosia nie robiła zdjęć tylko balastowała i walczyła z szotami foka.
Wieczorem dopłynęliśmy do Spychowa. Tu okazało się że pogoda wystraszyła turystów i trafił się nam wolny domek. Co za ulga, nie trzeba rozkładać namiotu
Następnego dnia było mokro i brzydko.
Dopiero na Mokrym zrobiło się pięknie, ale i mokro nomen omen. Tak na prawdę to z początku było groźnawo, ale zrezygnowałem z żagla i poszliśmy na wiosełkach pod wiatr i coraz większą falę.
Na przenosce za Mokrym, przy pięknej drewnianej ścieżce do przeciągania kajaków, miły pan który wylądował chwilę przed nami, z uprzejmości złapał za dziób naszego szklaczka i z rozmachem wciągnął nas na kamienie przy brzegu, żeby nam łatwiej wysiąść było.
Nie zdążyłem zaprotestować, nieco zaskoczony takim podejściem do sprzętu .
Potem zrobiło się na tyle zimno że Gosia zaczęła wiosłować dla rozgrzewki
Jak tylko wyszło słoneczko, wszystko wróciło do normy
Krutyń minęliśmy czepmrędzej (za duży tam był dla nas tłok) i popłynęliśmy dalej.
Na rzece znowu zrobiło się cicho i pięknie
Na Przenosce w Krutyńskim Piecku. Młody człowiek też chciał wykonać zamach na integralność kadłuba naszego szklaczka.
Nie mógł sobie wyobrazić, że można kajak załadować na wózek, bez wyciągania go na brzeg (po kamyczkach oczywiście).
Zrezygnowałem wobec tego z usługi miejscowego przewoźnika i załadowawszy kajach na własny wózeczek (w wodzie a jakże) przeciągnąłem go na drugą stronę młyna.
Tam zabrałem się za zabezpieczenie naruszonego przy Mokrym dna.
Jadąc dalej z prądem minęliśmy Rosochę.
Krutynia jest cała zarośnięta na tym odcinku, wiosło co chwila łapało wodorosty.
Koło Wojnowa kupiliśmy od miłej Pani domowe bułeczki z twarożkiem, pyszne.
A później była chwila zastanowienia przy przepływaniu pod mostem Zawali się czy nie
Niebo cały czas straszyło deszczem.
W Ukcie zrobiliśmy krótki postój połączony z poszukiwaniami bankomatu i sklepu z piwem.
Piwo znaleźliśmy
Po wypłynięciu z Ukty znaleźliśmy się na tzw. Małej Amazonce
Na noc stanęliśmy w Stanicy w Nowym Moście. Było głośno i bardzo miejsko. Spotkaliśmy tam wspaniałą ekipę ze Śląska, Agnieszkę i Tomka, przy wieczornych pogaduchach, zakrapianych domowymi produktami okazało się że Tomek (ślązak rodem z Brwinowa) za młodu pływał w Harcerskiej drużynie wodniackiej razem z moim ciotecznym bratem
Rano szybko wyskoczyliśmy na Bełdan, gdzie z początku leniwe żeglowanie...
Szybko przerodziło się w walkę o życie.
Udało nam się na szczęście schować w trzcinach, gdzie pod plandeką przesiedzieliśmy niezłą ulewę
Po uspokojeniu się aury, dopłynęliśmy do śluzy na Guziance,
gdzie ze względu na duży ruch statków pasażerskich (mają pierwszeństwo w śluzowaniu) odczekaliśmy jakieś 2 godziny i 3 niezłe ulewy na swoją kolej.
Po przejściu śluzy było tak późno i byliśmy na tyle zmarznięci że popłynęliśmy do bazy PTTK
w Nidzie, gdzie na szczęście znalazł się wolny domek. Rano w niedzielę pojechałem pojechałem autobusem (9.04 pośpieszny PKS z Łomży do Gdańska, na razie chodzi codziennie) do Sorkwit, gdzie zostawiliśmy samochód i wieczorem byliśmy w domu.